czwartek, 19 listopada 2015

Rozdział I

Nigdy nie zastanawiała się nad tym czy istnieją jakiekolwiek nadprzyrodzone moce, zjawiska czy istoty. Nie miała z kim porozmawiać na ten temat. Ludzie bywali cyniczni i egoistyczni. Dla własnej wygody nie przyznawali się do istnienia bytów, które żyją wokół nas lecz bywają niedostrzegane. Mało istniało i istnieje osób otwarcie twierdzących, że ludzie nie są jedynymi stworzeniami myślącymi. Trzecia grupa ludzi chociaż widzi, to zaprzecza owej egzystencji . Kimże była osoba, która wierzyła i nie obawiała się otwarcie o tym mówić? Owym człowiekiem była młoda siedemnastoletnia dziewczyna. W swym życiu miała do czynienia z duchami, demonami, czarownicami, a nawet… wampirami.  Chociaż żyła zwyczajnie wcale nie była zwykła śmiertelniczką. Miewała prorocze sny. Nie raz wchodziła w kontakty z istotami, których nazwy obawiają się śmiertelnicy. Potrafiła za pomocą talii kart odkryć prawdę.
- Znowu spóźniona? – Usłyszała gniewny ton swego wychowawcy. Wszyscy uczniowie znali Alarica Saltmana, jednego z najbardziej wymagających profesorów w szkole. Dla nikogo nie miał litości, a osoby na tyle bezczelne, aby się z nim mierzyć po prostu miażdżył jak robaki. – I jak zwykle nieprzygotowana do odpowiedzi z dat.
- Skoro nie mam głowy do godzin, to trudno abym miała do dat. – Wzruszyła ramionami dziewczyna. Los obdarzył ją wyjątkową urodą, długie falowane włosy sięgały do pasa. Cera blada jak śnieg. Twarz o ostrych rysach twarzach, kokieteryjnym spojrzeniu kocich oczu, czarnych jak noc brwiach i długich rzęsach.
- Merle powinnaś bardziej przykładać się do nauki. Nie toleruje nieprzygotowań.
- Ściągę mam przygotowaną. – Uśmiechnęła się rozbrajająco.
- W takim razie będę szczególnie na ciebie uważać podczas kartkówki.
- Kartkówki? – Otworzyła szerzej oczy.
- Trzy razy w miesiącu mam prawo zrobić niezapowiedziane kartkówki. Powodzenia panno Saltman. – Profesor skręcił w stronę Pokoju Nauczycielskiego. Z całą pewnością nie żartował, a Marle świetnie zdawała sobie z tego sprawę. Pozostały ostatnie dwie godziny  do lekcji historii, czasu coraz mniej a wiadomości nie zdobędzie się w przeciągu chwili. Mimo to nie zamierzała pozostawiać informacji jedynie dla siebie. Najszybciej jak potrafiła pobiegła na dziedziniec, gdzie liczyła znaleźć większość kolegów z klasy.
- Marle co się stało? Jesteś nienaturalnie blada. – Pierwszą osobą, która spostrzegła szatynkę okazała się jej wieloletnia przyjaciółka. Szczupła i wysoka blondynka o błękitnych oczach. Należała do najsilniejszych i najbardziej zdeterminowanych dziewczyn w całej szkole.
- Mamy kartkówkę z historii. – Powiedziała donośnym głosem. – Lepiej przygotujcie odpowiednie pomoce naukowe.
- Znaczy ściągi? – Usłyszała za sobą drwiący ton kolegi z klasy. Odwróciła się za siebie i spojrzała na Zaecka. Włosy młodzieńca odcieniu ciemnego blondu idealnie współgrały z oczami koloru wiosennego nieba. Sylwetkę miał atletyczną i nawet przez podkoszulek otulający tors były widoczne idealne mięśnie brzucha. Odpowiedniego wzrostu, a to wszystko uzupełniała jasna karnacja. Nic dziwnego, ze dziewczyny za nim szalały, mógłby śmiało starać się o pracę modela w nowoczesnych magazynach dla nastolatek.
- Zeack możesz tego głośno nie wypowiadać? – Mruknęła niepocieszona Marle. – Od tego wszystko się zaczęło. Powiedziałam ojcu, że mam ściągi, a ten… - Załamała bezradnie ręce powoli siadając na trawie. – Oznajmił, że czeka nas niezapowiedziana kartkówka.
- Czy mogłabyś załatwiać porachunki z własnym ojcem poza murami szkoły? Nie każdy chce obrywać za to, że profesor nie dogaduje się ze swoją córeczką. – Powiedziała obruszona rudowłosa dziewczyna nieco niższa od Kairos.
- Mogłam was nie uprzedzać skoro tak brzmią wasze podziękowania. – W zielonych oczach był widoczny gniew.
- Mogłaś nie prowokować ojca w szkole, to nic by się nie stało.
- Nonsens, wszyscy wiemy jaki jest Saltzman. – Wtrąciła się do rozmowy wysoka, szczupła dziewczyna o ciemnych włosach i błękitnych oczach.
- Musimy porozmawiać. – Kairos chwyciła Merle za ramię i odciągnęła od tłumu rówieśników. Wiedziała o wczorajszych wydarzeniach dziwiło ją, że po tym co miało zajście niecałą dobę temu Merle zdecydowała się przyjść na zajęcia. – Merle robisz ze mnie idiotkę?
- Nawet nie muszę się wysilać. – Mruknęła cynicznie nastolatka.
- I vice versa, ale tym razem wiesz co mam na myśli. – Zwęziła niebezpiecznie oczy.
- Hmmm a o czym mowa? – Zrobiła niewinną minkę.
- O wczorajszym dniu, a raczej nocy. Dobrze wiesz, że ja wiem co się dzieje. – Spojrzała znacząco w oczy przyjaciółki, jakby chciała odczytać utkwioną w nich prawdę, chociaż już ją znała.
- Wampiry, łowcy i czarnoksiężnicy, tak? – W tonie Merle rozbrzmiewała ironia.
- Wmieszałaś się w sprawy braci Salvatore, a obie wiemy, że to wampiry. - Kairos pozornie bardziej odpowiedzialnie podchodziła do tej sprawy.
- A co? Miałam stać z boku i patrzeć na to wszystko?
- Nie, czubku! Miałaś mnie w to wtajemniczyć. Chyba nie uważasz, że będę stać bezczynnie?
- Nie chciałam narażać ciebie na niebezpieczeństwo.
- I to wszystko?
- Nie, jest jeszcze coś. Pierścień na ręce mego ojca, coś jest z nim nie tak. Czuje dziwną aurę. – W głosie Merle był wyczuwalny niepokój.
- Też to czuję. To co? Małe czary mary?  - Zaproponowała Kairos.
- Akurat dzisiaj jest północ. Pogadam z ojcem, że dzisiaj u mnie nocujesz.
- Idealnie, jutro wypada sobota. - Blondynka zatarła dłonie uśmiechając się podstępnie.
- Musimy się przygotować. – Rozmowę dziewcząt przerwał dzwonek rozpoczynający lekcję. Czym prędzej ruszyły w stronę klasy, i jak zwykle pojawiły się pięć minut po dzwonku. Na całe szczęście nauczycielka biologii okazała się o wiele wyrozumialsza od profesora historii, na którego lekcje uczniowie czekali jak na ścięcie.
Saltzman nie żartował, wraz z rozpoczęciem lekcji nie zamierzał pozostawić na uczniach suchej nitki. Sprowokowany bezczelnością córki zamierzał wyładować swój gniew na wszystkich. Liczył, że po paru takich zajściach Merle zacznie odpowiedzialnie podchodzić do kwestii edukacji.
- Wyciągnijcie jedynie długopisy, dzisiejsza lekcja pokaże jak dobrze poznaliście materiał. – Zagrzmiał stanowczo. Nastolatkowie z odgłosem wzburzonego żalu zasiedli przy ławkach. Profesor omiótł wszystkich spojrzeniem. Doskonale wiedział, kto lubi ściągać i takie osoby bezwzględnie usadził w pierwszych rzędach z dala od kolegów skorych do podawania odpowiedzi.
- Merle usiądziesz na moim miejscu.
- Ale dlaczego?
- Najtrudniej zgapić zajmując miejsce przy biurku. – Z satysfakcją spoglądał na niezadowoloną latorośl zasiadającą na jego krześle. Rozdał uczniom arkusze z pytaniami, po czym łaskawie oznajmił, że mają pół godziny na napisanie.
Merle z ogromnym żalem spojrzała na pytania. Najmocniej czuła się z dziedziny ludzkiej fantazji, a także procesie czarownic, jak na złość ani jedno pytanie tego nie dotyczyło. Zawsze uważała, że poważna historia nie należy do jej mocnych stron. Zupełnie inaczej niż Kairos. Blondynka pisała szybkie odpowiedzi. Merle nie zdołała odpowiedzieć na żadne pytanie, podczas gdy jej przyjaciółka skończyła swój test. Kairos nie zamierzała jednak ot tak po prostu oddać kartki. Udawała, że nadal głowi się nad odpowiedzią. Pozostały czas postanowiła wykorzystać na pomoc przyjaciółce. Idealny moment nadarzył się, gdy dziewczyny jednocześnie na siebie spojrzały. Mało kto wie, lecz wzrok potrafi przesłać telepatycznie informacje, zupełnie łatwiej niżeli myśli. Telepatię zwiększa więź łącząca ludzi, a owe dziewczyny traktowały siebie jak siostry. Merle jedynie kiwała głową notując kolejną datę i opisując wydarzenie z nią związane.
- Tato. – Merle zaczekała, aż wszyscy opuszczą klasę i dopiero, gdy miała pewność, że została sama z profesorem postanowiła rozpocząć rozmowę.
- Dość sprytnie poradziłaś sobie z kartkówką. – Mruknął czytając informację zapisane przez córkę na pergaminie. – Byłem pewien, że pójdzie tobie o wiele gorzej.
- Mam małą prośbę do ciebie.
- Za twoje spóźnienia i nieodpowiednie zachowanie zamiast przeprosin masz prośbę? – Spojrzał z wyższością na dziewczynę. Nigdy nie ukrywał, że kocha swe dziecko i pozwalał jej naprawdę na wiele, ale gdy przesadzała potrafił wykazać stanowczość.
- Jutro jest weekend i… - Z tonu dziewczyny znikła pewność siebie, a głos stał się cichy i przytłumiony.
- Nie pozwolę tobie na nocne wyjście. Nie po wczorajszych wydarzeniach. Wiele osób ucierpiało, trzech zginęło, a czterech zaginęło. Nie będziesz kolejną na liście.
- Chciałam po prostu, aby Kairos przyszła do mnie na noc, to wszystko. – Wymamrotała ze zwieszoną głową.
- Nie ma mowy. Za tydzień może się zgodzę, gdy zobaczę poprawę, ale nie teraz. – Postawił warunek i jasnym było, że raczej nie zmieni zdania. Merle cicho syknęła. Nie było mowy, aby przełożyła z Kairos spotkanie. Za tydzień nie było pełni, a to właśnie wówczas najlepiej działają zaklęcia.
- Tato proszę. – Zrobiła błagalną minkę podnosząc oczy na Alarica.
- Powiedziałem nie.
- Ale…
- Zdania nie zaczyna się od „ale”. Masz coś jeszcze do dodania?
- Przepraszam za swe zachowanie, ale zamykając mnie w pokoju nie dojdziemy do porozumienia.
- Zastanowię się… - Nim dokończył Merle uwiesiła się jego szyi podskakując z zadowolenia. – Nie wyraziłem zgody.
- Wiesz, że cię kocham tatusiu? – Zaszczebiotała mu do ucha.
- Dlaczego ja się na to zgadzam? – Objął opiekuńczo córkę. – Tylko bez szaleństw.
- Dziękuję! Wiesz, że jesteś najlepszym tatą na świecie? – Zapytała z iskierkami radości  w oczach.
- Tak, wiem. – Dumnie uniósł głowę do góry.
- Pójdę do Kairos i wrócimy…
- Przed 22:00. Nie później, bo zmienię zdanie.
- Tak jest, kapitanie! – Zasalutowała. Złapała w dłoń szkolną torbę we wzór wężowej skóry i czym prędzej opuściła klasę nie dając ojcu szans na zmianę zdania.
*
- Zatem co wiesz na temat tego pierścienia? – Zapytała Kairos, gdy ledwo otworzyła drzwi domu urządzonego z niezwykłym rozmachem. Od samego progu czuć było mistyczną aurę. Przedpokój rozciągający się od frontu nosił ślady feng shui z dodatkiem celtyckiej kultury. Wszyscy przebywający w rezydencji odczuwali inny wymiar, którego próżno szukać gdzie indziej. Rzeźbione w winoroślą spiralne schody prowadziły na piętro domu, gdzie znajdował się pokój Kairos.
Ściany pokrywał ciepły błękit. Przy jednej ze ścian płomienie wesoło tańczyły w marmurowym kominku. Przy wysokim, gotyckim oknie stało białe biurko w stylu paryskim. Nieco dalej szerokie łóżko przykryte kocem we wzory kwiatowe. Po przeciwnej stronie swe miejsce znalazły regały z książkami. Na podłodze zaś rozprzestrzeniał się perski dywan.
- Mam dziwne wrażenie, że źle oddziałuje na mego ojca. Nie wiem zbyt wiele, ale jak dla mnie po prostu zionie czarą magią. – Zrezygnowana usiadła na drewnianym krześle dostawionym do biurka.
- Nie mogłaś po prostu go gdzieś zakopać?
- Próbowałam, skończyło się na zakazie wychodzenia z domu przez miesiąc. Przeszło mu, gdy powiedziałam, że to było w ramach żartu. Ten sygnet jest dla niego cholernie ważny.
- Czyli najlepiej byłoby odczynić zły urok, ale w taki sposób aby nie uszkodzić biżuterii. – Mruknęła Kairos przeglądając półki z książkami w ciemnych obwolutach. – Nie często mam okazję na zdejmowanie zaklęcia czarno-magicznego.
- Ale poradzisz sobie? – Merle nie ukrywała, że naprawdę martwi się o swego ojca, a niestety miała tylko jego, dlatego całą sobą pragnęła go chronić.
- Mam taką nadzieję. – Wyciągnęła pokaźne tomisko obite czarną skórą. – Hmmm zobaczmy. – Usiadła po turecku na podłodze i zaczęła przeglądać stronice.
- Chyba jest tam spis treści? – Szatynka skwasiła się widząc książkę ważącą co najmniej pięć kilogramów.
- Spokojnie, miałam czas aby dorobić spis treści.  – Przerzuciła tysiąc stron nim znalazła odpowiednie wytyczne odnośnie przeklętych przedmiotów. – Pierwszy punkty, pełnia i bezchmurne niebo.
- Dzisiaj jest pełnia i nie ma ani jednej chmurki! – Zaklaskała w dłonie Merle.
- Taaa, ale nie ciesz się przedwcześnie. Kolejne punkty nie są tak pozytywne. Zaklęcie należy odprawić na polanie wokół której rosną lasy mieszane.
- Jakieś pięć kilometrów od mojego domu znajduje się taka polana.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że znowu mamy skakać przez okno?
- A dlaczego nie?
- No w sumie, tylko trzeba zrobić to tak aby twój ojciec się nie zorientował. – Przytaknęła Kairos.
- A co jest dalej?
- Musimy mieć kociołek żeliwny, albo jakiś garnek żaroodporny.  Białą szałwię, werbenę, wrzos, rozmaryn, nagietek i… - Podniosła wzrok na przyjaciółkę. - Krew wampira.
- To jakieś jaja? Gotujemy zupę ziołową czy czarninę?
- Musimy zdobyć wszystkie składniki, odprawić rytuał i zatopić w wywarze pierścień.
- Pierwsze składniki znajdziemy, ale ta krew wampira. – Cmoknęła niepocieszona Merle. – Nie ma szans, abyśmy zdobyły.
- Znowu wątpisz? – W błękitnych oczach pojawił się dziki błysk.
- Masz pomysł? – Zapytała ożywiona szatynka.
- Pamiętasz co wczoraj odwaliłaś?
- Pomogłam Elenie wybrać Stephana zamiast Damona.
- Delikatnie powiedziane. Zadarłaś nie z tym co trzeba. O ile Stephan odszedłby z godnością, o tyle Damon postanowił wykorzystać twą „naiwną” przyjaciółkę, aby odkryć najwięcej twych sekretów, a wówczas zaatakować. Ktoś taki jak Damon nie żywi się tymi, którzy go wkurzą. Po prostu zamienia ich żywot w koszmar.
- Czyli usiłuje okręcić ciebie wokół swego palca? – Kosmyk włosów oplotła wokół kciuka.
- Dokładnie. – Zamknęła księgę  trzaskiem. – A teraz idź już do domu. Zdobądź sygnet ojca, przygotuj zioła, a ja zajmę się krwią wampira.
- Uważaj na siebie Kairos. – Dziewczyny uścisnęły się przyjacielsko życząc wzajemnego powodzenia. Nie było czasu do stracenia. Wiedziały na co się porywają, lecz należały do osób, które mobilizowały trudne zadania.